poniedziałek, 3 lutego 2014

z wczoraj.

Dzieńdoberek! 

Bardzo jest mi miło powitać na tym blogasku naszą skromną, choć jakże miłą publiczność.Celem jego, blogaska, jest, żeby dawać znać, co tam słychać w Londynu. Postaramy się, żeby nie były to bezuczuciowe raporty, najfajniej, gdyby literackie obrazeczki, a najpewniej trafimy w coś pomiędzy jednym a drugim. 

Kto powiedział, ze blogi o byciu gdzieś poza domem musza być od razu o wojażach na koniec świata, w miejsca, gdzie rośnie pieprz albo diabeł mówi dobranoc? Słyszeliście o czymś takim? Ja tez nie słyszałam nigdy o takiej zasadzie, choćby nieformalnej. W zasadzie to żywimy głębokie przekonanie, ze w miejscach nie aż tak egzotycznych także zdarzają się przygody, które warto przeżyć i opisać. Choć w przypadku końców świata grafomania jest jakoś bardziej dopuszczalna, fakt. 

 No, to Londyn! (mimo że nie ma takiego miasta Londyn, jest Lądek, Lądek Zdrój) Bo wiecie, już trochę zaraz tam będziemy. A jakaż to okazja? Nic takiego w sumie, feryjki, zima, wyprawa OP. Dla tych, co nie wiedza, czym są wyprawy OP,wiedzcie- najlepiej z wesołego blogaska o pierwszym takim wyjeździe.

 A tak na szybko: OP, poza pierwszym, oczywistym skojarzeniem, które oznacza coś absolutnie najlepszego (www.op.org), można rozwinąć do owianego legendą Ohne Plane ("żadnych planów - język wprawdzie nie-angielski, ale z tej samej germańskiej rodziny). Więc nasz wyjazd jest wycieczką bez ścisłego grafiku, trochę bo umiłowanie przygód, a trochę też dlatego że jeszcze przedwczoraj była sesja, a wcześniej WUMowa przedsesyjna obrzydliwa intensywność. Z całego serca nie polecamy!

Bardzo w ogóle jesteśmy ciekawe, jaka to pogoda przywitają nas Wyspy. Ostatnio poznałam nowe, wesołe słówko 'icicles', które oznacza ni mniej ni więcej, a lodowe sopelki - choć zaglądając na stronę z przewidywaniami pogody (to trochę rozwala OP-założenie, wstyd mi :( ), obawiam się ze w London będzie mi równie potrzebne, jak świadomość, że odmiana Böfverstädta to zlewne ogniska rumienia guzowatego. Niby spoko wiedzieć, ale ani się nie przyda życiowo, ani nawet zabłysnąć towarzysko się nie uda, no, smutek.


Ale w Londynie nie planujemy smutków! Przeciwnie, na początku chciałabym wyrazić radość, że moim kompanem w tej wycieczce (bo to wycieczka grupowa, dwie osoby aż!) jest nie kto inny, a Małgorzatka Sami-Wiecie-Skąd (a jak nie wiecie, chętnie przypomnę: z Brzezna!). Bo to pisze teraz Karola, nie bądźcie skonfundowani. Więc tak, obecność Gosi napełnia mnie nie tylko, jak już wspomniałam, radością, ale także wielkim spokojem, że wszystko (mimo całej uwielbionej ohne-plane-otoczki) się nie posypie jakoś najbardziej, nie będziemy spać na ulicy ani wracać z Wysp stopem, bo przepadnie nam samolot. No, a dodawszy do tego oczywisty fakt, ze podróż jeszcze w towarzystwie Tego, co ze wszystkich stron nas ogarnia, bez obaw! Naprawdę wszystko będzie najlepsze. No, to w drogę, będziemy dawać znaki. Stay tuned!


takie tam, z pakowania.

2 komentarze:

  1. Pan W.W. twój historyk polecał kościół św. Pawła (podobno fajniejszy niż bazylika św. Piotra w Rzymie). A pan Robert G. koniecznie British Museum. Wybór należy do Was. Pozdrawiam z zaśnieżonej Ostrołęki. Niestety śnieg się już topi i co będzie z moimi nartami w lasach?

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja polecam British Museum. Sam budynek jest warty obejrzenia, nie mówiąc już o zbiorach. Mają tam np. płaskorzeźby z Akropolu (chitrusy) i kamień z Rosetty, dzięki któremu odczytano hieroglify. Nie byle gratka, a wszystko za darmo. ;)

    OdpowiedzUsuń